Gdańskie Spotkania Literackie
 

Tamangur. Fragment powieści Lety Semadeni

 

Leta Semadeni

Tamangur

w przekładzie Barbary Ostrowskiej

1

Południe, dzwony dzwonią, ulice są już puste. Ze szczelin pod stopami wypływa smoła. Dziecko schyla się, wydłubuje palcem wskazującym trochę czarnej masy, szybko porusza nim w powietrzu, żeby smoła ostygła, wkłada ją do ust i zaczyna żuć, biegnąc w górę stromą uliczką – prędko, ze spuszczoną głową, myślami wciąż jeszcze w zakończeniu opowiadania, które czytał na głos nauczyciel: chłopczyk i dziewczynka, mocno przytuleni, odpływają statkiem pełnym siana, a księżyc z czerwonego złota położył na rzece lśniący tren.

Smoła w ustach smakuje niebezpiecznie.

Jedno ucho, wolne jeszcze dla odgłosów z zewnątrz, słyszy drobne kroki z naprzeciwka, a kiedy kroki przechodzą obok tego wolnego ucha, usta same z siebie mówią „dzień dobry”.

Dopiero gdy nikt nie odpowiada na pozdrowienie, dziecko w jednej chwili przestaje myśleć o historyjce z czerwonym księżycem, poprawia okulary na nosie i ogląda się za krokami.

W dole stromej uliczki biegnie ruda koza z czarną pręgą na grzbiecie. Odwraca łeb i patrzy, jakby chciała przeprosić, że była nieuprzejma.

Dziadek czasem mówił do babci: jesteś jak koza – z jednej strony mocno przywiązana, ale jak poczujesz zielsko, nic cię nie zatrzyma.

Po chwili dziecko siedzi w kuchni przy stole i je z babcią zupę. Od czasu do czasu stara kobieta odkłada łyżkę na talerz i patrzy w sufit.

Trzecie krzesło przy stole stoi puste. Dziadek jest w Tamangurze.

Pod kuchennym oknem pochyla się krzew czarnego bzu. Ma już pełno owoców.

Myśliwy, kiedy przyjmują go w Tamangurze, traci na wadze dwadzieścia jeden gramów, bo dusza wymyka się z ciała, by wrócić tam, gdzie mieszkała przedtem.

Dusza niełatwo rezygnuje ze swoich przyzwyczajeń – mówi babcia – jest silna, choć waży ledwie parę gramów, i zawsze stawia na swoim.

Może pójść dokądkolwiek, kiedy tylko zechce. Waży zaledwie dwadzieścia jeden gramów, wszędzie znajdzie miejsce, żeby przysiąść i oderwać babcię od codziennej krzątaniny. Babcia kłóci się z duszą i jej wymyśla: ty jesteś takie nic – mówi – puch marny! I co ja mam zrobić z takim puchem marnym?

2

Wioska jest miejscem pełnym cieni w dole między górami, a jeszcze niżej wżłobiona rzeka, wezbrana i błyszcząca, płynie z furkotem w stronę granicy.

Kościół na wzgórzu niedaleko skraju lasu, szkoła, kilka sklepów, restauracji i wiejski plac. Stoi tam długa ławka.

Kiedy ławka jest pusta, dziecko siada na niej i zastanawia się, jakie opowieści słyszała. Siedzisko jest może jeszcze ciepłe, a to znaczy, że ktoś niedawno je zajmował i miał czas opowiadać ławce kłamstwa. Dlatego nazywa się ona ławką kłamstw.

Dziecko przeciąga palcem po rowkach i szczelinach w drewnie, pies czy koza przechodzą spacerkiem po głównej ulicy, która o tej porze migocze w słońcu i śmierdzi smołą.

Dlaczego koza bez dzwonka zawsze chodzi sama, nie wiadomo. Czy pobłądziła w uliczkach? Wygląda, jakby stale czegoś szukała.

Czasami dziecko jest nieszczęśliwe z powodu tej kozy i jej daremnych poszukiwań. Nie potrafi nie dopuszczać do siebie czyjegoś zmartwienia.

Po drugiej stronie rzeki boczna dolina niknie między górami.

Dziadek opowiadał dziecku, że mieszkają tam zające bielaki i białe pardwy oraz inne stworzenia i rośliny, które potrafią się upodobnić barwą do otoczenia tak, że się ich już nie widzi.

3

W niektóre wieczory wszystko ma smak tęsknoty za rodzinnymi stronami. Babcia nie znajduje dla wioski dobrego słowa.

Ona zaczyna się tam, gdzie się kończy – mówi. – Jest jak musza kupa na mapie.

Kiedy wiatr dmie w las, czuje się już deszcze jesieni.

Babcia głośno wciąga powietrze nosem. Aby cofnąć łzę na powrót do kanalika, potem jest znowu wielkooka, mierzwi palcami włosy i się rozbiera.

Pod suknią ma jeszcze jedną suknię, cielistą z błyszczącymi haczykami, które rozpina jeden po drugim. Składa ją starannie, porządnie układa na krześle i wygładza dłonią.

Babcia nawet naga wygląda jak ubrana. Przez chwilę stoi spokojnie przed lustrem i patrzy w nie ciekawie, jakby tam była jakaś druga. Pokazuje tej drugiej również swoją pupę i obraca głowę do lustra, aby zobaczyć, jak ta druga wygląda od tyłu, nim spłynie na jej ciało nocna koszula.

Stopy babci są malutkie. Kiedy leży na łóżku i wyprostuje nogi, palce jej stóp wyglądają jak soczyste jagody, ale kiedy stoi na dywanie, jagody pod jej ciężarem rozciągają się i robią płaskie. Ciężar wciska je w kwiaty dywanika przy łóżku. Rozkołysanym krokiem babcia sunie jeszcze raz przez sypialnię, uchyla trochę okno, wraca do lustra, bierze swoje ciężkie piersi w dłonie, podnosi je odrobinę i mówi do tej drugiej w lustrze:

Wciąż jeszcze mam ładny biust.

W bladym świetle ulicznej latarni gorset z połyskującymi haczykami wygląda jak owad.

4

Serce babci jest wielkim lasem z gęstymi zaroślami, z drzewami wysokimi do nieba i niskimi, z mnóstwem krzaków. Można po nim spacerować albo się w nim zagubić.

Są tam też polany, otwierające się niczym niespodzianki. Jeden krok i dziecko nagle staje w świetle, nad nim niebo, miękkie poduszki obłoków, słońce. Wtedy babcia jest aniołem spełniającym każde życzenie.

Wesoło biega po mieszkaniu, bierze dziecko za rękę, idzie z nim do sklepu z butami i ni stąd, ni zowąd kupuje mu czerwone balerinki, o jakich od dawna marzyło.

Kiedy indziej dziecko jest gnane w chaszcze, stopy i nogi sobie rozdrapuje, gałęzie biją po twarzy. Przykuca w ciemności i drży przed babcią, która staje się wiedźmą.

Niechcący obudziło w babci niedobre wspomnienie; w niewłaściwej chwili uderzyło w nieodpowiednie tony w fortepianie.

I z całej siły nienawidzi babci. Jak ona zaciska wargi, bo w jej ustach zbiła się cała gruda złych słów. Dziecko zna te wąskie wargi, w takich chwilach musi się pilnować, chowa się leśnym podszyciu, aż usta znów złagodnieją.

Ta wielka gruda nie powinna z nich wypaść. Są takie tony i słowa, które tną serce ostrzej niż nóż. Wtedy lepiej na chwilę zniknąć w chaszczach i być całkiem cicho.

Z sercem jest jak ze stawami – mówi babcia. Spójrz na Indie, mówi. Są tam dziewięćdziesięcioletni mężczyźni, którzy zakładają sobie nogi na kark. Serce też nie może wyjść z wprawy. Musi być wstrząsane – i rozciągane aż do rozerwania, aby zachowało formę. Trzeba go używać, dopóki bije, inaczej się skurczy i w końcu będzie wyglądało jak pomarszczony kartofel.

Nie ma ochoty usiąść na ławce przed domem i robić skarpet na drutach. Dość już się narobiła skarpet na drutach. Dla dziadka. Żeby jego jedwabiste stopy, dobrze chronione wełną i miłością, wróciły do niej z polowania.

Poznaje go od razu, kiedy dziadek pojawia się po drugiej stronie rzeki na skraju lasu i dużymi, sprężystymi krokami zbiega w dół do mostu. Upolował coś czy nie, kroczy naprzód jak król.

5

Babcia, gdy tylko położy się obok dziecka w łóżku, sięga po gazetę i jeszcze chwilę czyta.

Zobaczmy, kto teraz gryzie ziemię i od dzisiaj pilnuje kur dobrego Boga.

Och, mówi nagle, ktoś tam znalazł śmierć! Jakby jej szukał! Tak jakby ktoś chciał znaleźć śmierć – poza samobójcami. Ale oni nie muszą jej szukać, oni się z nią przyjaźnią.

W nocy gniew i oburzenie kwitną szczególnie pięknie. W świetle lampy oczy babci rzucają groźne iskry. Ale dziecko się nie boi, z gniewem i oburzeniem jest oswojone, one należą do jego dnia powszedniego, tak jak deszcz. Babcia wie, że na wszystko może sobie pozwolić, a dziecka i tak nie utraci. Ono wślizguje się w jej myśli, może słyszeć myśli babci, i ma nosa, wie, co się kryje za jej gniewem.

Babcia gasi światło. W ciemności lepiej słychać.

Za domem, u wejścia do piwnicy, siedzi żaba z młodymi i kumka.

Mieszka tam już od dawna.

6

Otwórz mi, otwórz mi!

Królewno, najmłodsza,

nie pamiętasz, jak mówiłaś,

gdy w źródełku siedziałem,

mój skarb zobaczyć chciałaś,

wody najczystszej ci dałem.

Tamtego ranka dziecko obudziło się wcześniej niż zwykle, wyrwane ze snu przez podniecenie. Nie otwierając oczu, nadstawiło uszu, ale pod poduszką było całkiem cicho. Ostrożnie uniosło lewy róg. Mała żaba spała mocno, leżała z wyciągniętymi nogami i nawet gdy została szturchnięta palcem, nie poruszyła się, jeszcze nie chciała się obudzić.

A wieczorem, gdy dziecko znowu kładło się spać, zaczarowanego księcia już nie było.

Matka surowo zabraniała brać zwierzęta do łóżka, na zaczarowanych książętach wcale się nie znała. To ojciec opowiedział jej tę historię.

Żaba znikła i nie wróciła.

Czyżby matka wypędziła ją na dwór? A może żaba, kiedy dziecko spało, zamieniła się w księcia, który teraz gdzieś za rzeką, na leśnej polanie albo na dole przy słoniowej skale między berberysami, niecierpliwie na nie czeka?

Ale tam też nie było nikogo.

Dziecko czubkiem lewej stopy zatoczyło w kałuży koło. Przyklękło i czekało, aż powierzchnia znów się wygładzi. Z wolna pojawiła się w wodzie jego twarz. Kciukiem i palcem wskazującym rozciągnęło odbiciu dziurki w nosie i obnażyło zęby, jak robił to czasem Chan, pies dziadków. Jakby się przestraszyło własnego grymasu, wskoczyło z impetem w sam środek brązowej kałuży. Plask! Wyrzuciło ramiona w górę i podskakiwało, góra, dół, plask, plask, plask. Aż majtki zrobiły się całkiem mokre.


Leta Semadeni (ur. 1944) – szwajcarska poetka i powieściopisarka tworząca w dwóch językach – niemieckim i jego idiomie romańskim charakterystycznym dla Gryzonii zwanym vallader. Urodzona w Szwajcarii, ukończyła studia językoznawcze w Zurychu. Pracowała jako nauczycielka w wielu szkołach w Zurychu i Engadin, a także za granicą: w Ameryce Łacińskiej, Paryżu, Berlinie i Nowym Jorku. Opublikowała zbiory poetyckie, m.in. Monolog per Anastasia / Monolog für Anastasia. Poesias / Gedichte (2001), In mia vita da vuolp / In meinem Leben als Fuchs. Poesias / Gedichte (2010). Wielokrotnie nagradzana, w tym nagrodą literacką Canton Graubünden i nagrodą Schillerstiftung Switzerland (2011). Jej pierwsza powieść Tamangur otrzymała nagrodę  Schweizer Literaturpreis 2016.

Na zdjęciu: podczas rozmowy z Tuesday Bhambry, Gdańskie Spotkania Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu” 2017.

Przekład fragmentu sfinansowany przez Pro Helvetia – Swiss Arts Council.