Gdańskie Spotkania Literackie
 

Myśleć. Sprawdzać. Rozmowa z Katarzyną Kotyńską

Miałam problem z żarówkami. Nie mogłam dojść, co oznaczają te ukraińskie terminy. A to były nasze jarzeniówki, które po ukraińsku nazywają się kosmicznie.

Rozmowa Agnieszki Sowińskiej z tłumaczką Katarzyną Kotyńską


Oksana Zabużko i Katarzyna Kotyńska odbierają nagrodę Angelus

To kim właściwie jest tłumacz?

Cieniem. Ma robić dokładnie to samo, co autor, dokładnie w tym samym rytmie i ma udawać, że go nie ma. Chociaż jest. Jak cień. Zwłaszcza w pełnym słońcu. Cień widać, tylko trzeba na niego zwrócić uwagę. Tak samo jest z tłumaczem. Tłumacz jest w sposób absolutnie oczywisty, tylko trzeba na niego zwrócić uwagę. A mało kto zwraca. Bo kto na stronach tytułowych patrzy na nazwisko tłumacza? Inni tłumacze.

Kiedy zaczęła się pani przygoda z tłumaczeniem literackim?

Jestem ufoludkiem z innej planety. Zaczęłam od tłumaczeń literackich. Nikt mi po prostu w porę nie powiedział, że tak się nie robi i że nie należy zaczynać od tego autora, od którego ja zaczęłam. Sama z siebie. Na IV roku studiów chyba, autor nazywa się Walerij Szewczuk – do tej pory zresztą go w bardzo cenię i bardzo lubię. Nie mogłam uwierzyć, że nikt nie tłumaczył na polski jego genialnych opowiadań. Usiadłam i przetłumaczyłam. Jedno, drugie, potem wydrukowałam i zaniosłam Oli Hnatiuk.

Czego jeszcze uczy pani studentów? Jest jakiś dekalog tłumacza?

Myśleć. Myśleć. Myśleć. Sprawdzać. Sprawdzać. Sprawdzać. A potem jeszcze raz myśleć. Dla mnie na tym wszystko się zasadza. No i umieć pisać po polsku, bez tego się nie da.

Cała rozmowa została opublikowana na stronie dwutygodnik.com >>