Gdańskie Spotkania Literackie
 

Jedno zdanie: Teresa Tyszowiecka blasK!

Tegorocznej edycji „Odnalezionego w tłumaczeniu” towarzyszy seria tekstów przygotowanych przez Paulinę Małochleb. Wśród nich znajdą Państwo kwestionariusze tłumaczy i tłumaczek, w których nominowani do Nagrody im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego opowiadają o pracy z przekładem oraz opowieści z cyklu Jedno zdanie, w których dzielą się (problematycznymi) zdaniami, jakie szczególnie mocno utkwiły im w pamięci.

Wszystkie teksty pojawiają się na blogu autorki (Książki na ostro – polecamy!) oraz prezentowane są na stronie „Odnalezionego w tłumaczeniu”.

 

O zdaniu, którego przekład szczególnie mocno utkwił jej w pamięci opowiada Teresa Tyszowiecka blasK!, tłumaczka z języka angielskiego nominowana do Nagrody za przekład Afrykańskich korzeni UFO Anthony’ego Josepha (wyd. Fundacja Korporacja Ha!art 2020):

Zdanie, które stało się przedmiotem niezliczonych domysłów, w sensie dosłownym nie było szczególnie niezrozumiałe:

„His voice had the deep burr of a man who kept fishooks in his beard” („Miał niski, chropawy głos, jak ktoś, kto nosi haczyki wędkarskie w brodzie”), ale niejasny był jego związek ze zdaniem następnym: („Wskoczyłem w biały muślinowy skafander, obciągnąłem rękawy, zaciągnąłem drążki… i gaz do dechy po orbicie”).

Ponieważ Afrykańskie korzenie UFO tłumaczyłam z doskoku, do szuflady i trwało to parę lat, odpuściłam sobie ten fragment, a potem, zwyczajnie, o nim zapomniałam.

Kiedy książka znalazła Wydawcę, brak króciutkiego zdania do ostatniej chwili umknął uwadze nawet podczas redakcji.

W czym rzecz?  Było to PIERWSZE zdanie powieści, które, nie dosyć, że niejasne, mogło wywrócić do góry nogami cały akapit, stronę itd.

Czy chodziło o zwykłe haczyki wędkarskie (niechby aborygeńskie), czy drapały tajemniczego „jego” po grdyce albo ją wręcz przebiły na wylot, stąd chrypa? Hipotezy – a do researchu ruszyli ofiarnie Redaktorzy – mnożyły się: ostrza we włosach alegorii Dialektyki, haczyki w ogonie Skorpiona, tekst kapeli, która przeszła u nas niezauważona? A przede wszystkim, jakie były dalsze losy posiadacza charakterystycznego głosu? Czy został na odległej planecie porzucony przez narratora? Czy był to może głos komputera pokładowego na statku, który wszak był produktem zaawansowanej technologii „voodoo-funk”?

Czas naglił i nie pozostało mi nic innego, jak przyznać się Autorowi do – ważkiego strategicznie – zaniedbania. W odpowiedzi przyszło wyjaśnienie, że głos należy do „wrednego” Joe Sama i, sobie tylko znanym sposobem, (wspomnienia? telepatia? słuchawka w uchu?) dociera do umysłu narratora, skłaniając go do podróży.

A co z haczykami w brodzie? „Its like saying he’s so badass he keeps razor blades in his pocket. (Inaczej mówiąc, był takim zakapiorem, że nosił po kieszeniach żyletki)” – wyjaśnił Autor.

Na czym stanęło ostatecznie?

„Jego głos brumił hardo. No to. Wskoczyłem w biały muślinowy skafander… i gaz do dechy.”

Czas był najwyższy, bo tekst już szedł do składu.