„Tłumacząc „Madame Bovary”, czyli o ruchliwości i odczuciach przedmiotów” Anders Bodegard
Tłumacz jest czytelnikiem, który czyta wciąż i od nowa, jest czytelnikiem do potęgi drugiej, który oddaje się lekturze ponownie i jeszcze raz, i znowu; czytelnikiem do potęgi trzeciej…
…Po niektórych przekładach nigdy już nie będzie on taki, jak przedtem.
Pracując nad „Madame Bovary” Gustave’a Flauberta (1857), efektem 56 miesięcy, czyli pięciu lat pracy, tłumacz musi zwrócić uwagę na kwestię podmiotów. Oczywiście stanowi je obszerna galeria postaci, wszystko, co ma nazwę własną i pełni funkcję podmiotu w zdaniu. Jednak równie często są to przedmioty i zjawiska ze świata przyrody, kultury i z codzienności, a także uczucia i wrażenia, które zostają ożywione, zyskują postać i zaczynają działać na własną rękę. Tak, nagle tłumacz znajduje się pośród niezwykłych statystów, aktorów i (ożywionych) protagonistów. Przedmioty nabierają ruchliwości, zdolności postrzegania oraz czucia. Właśnie percepcje i ruch czynią tę książkę tak żywą. Uczucia i zmysły, wszystkie pięć (les 5 sens: vue, ouie, toucher, gout, odorat). „Madame Bovary” to książka hiperzmysłowa. Narządy zmysłów mobilizują się (narząd węchu jest jak zwykle stabuizowany), a oczy stają się wręcz natarczywe.
Głos w powieści także często jest podmiotem, niejako uwolnionym od osoby mówiącego. Kiedy Léon po scenie w katedrze zabiera ze sobą Emmę na niestosowną i szaloną przejażdżkę dorożką (le fiacre), woźnica słyszy:
– Dalej! – rzucił głos z wnętrza.– Nie tu! Przed siebie! – krzyknął ten sam głos.– Ruszaj dalej! – głos był teraz ostrzejszy.
Sam Flaubert również używał głosu, żeby usłyszeć to, co napisał. Brzmienie tekstu. Wszystko czytał na głos. Najchętniej któremuś z przyjaciół, ale także samemu sobie, czynił z tego niemal rytuał, może w miejscu, które nazywał le Gueuloir (gueule, gueuler), na Croisset, gdzie jego głos mógł zagrzmieć nad Sekwaną tak, by rzeka usłyszała, jak brzmi. Tak, chodzi o to, by usłyszeć, jak wszystko dźwięczy. To stało się głównym kryterium.
ODDYCHAĆ. W książce często mowa o oddychaniu. „I rozdymał nozdrza, by wdychać miłe wiejskie zapachy… Wstrzymać oddech… Zaufanie wzrasta i Francja wreszcie oddycha!”… Powracająca fraza „duszno mi” (je m’étouffe). Tracić oddech. Jednak KSIĄŻKA ani na chwilę nie traci oddechu. Wydaje dźwięki, szepcze, woła, mamrocze, krzyczy. Nie ma w niej metrum, ale jest wyraźny rytm, pisarz przywiązywał niezwykłą wagę do interpunkcji, do swoich znaków przestankowych, zmieniał ich umiejscowienie, wykreślał i wpisywał z powrotem: …(point de suspension); zwłaszcza średnik (point-virgule). Praca Flauberta nad każdym zdaniem bliska jest frazowaniu przez muzyka. Książka będąca wszak OBIEKTEM, staje się PODMIOTEM: it’s alive.
Po zakończeniu pracy TŁUMACZOWI pozostaje masa zapamiętanych obrazów, zapożyczone wrażenia i uczucia. Dane mu było przebywać w wielu miejscach. Pozostają wspomnienia wnętrz z tłumaczonej książki oraz pokoju, w którym pracował nad przekładem (dwukrotnie na wyspie Runmarö).
PRZEŁOŻYŁA KATARZYNA TUBYLEWICZ
W tekście wykorzystane zostały fragmenty „Pani Bovary” w tłumaczeniu Ryszarda Engelkinga.
ANDERS BODEGARD jest szwedzkim slawistą, tłumaczem literatury polskiej oraz francuskiej na język szwedzki. Tłumaczył m.in. Witolda Gombrowicza, Ryszarda Kapuścińskiego, Zbigniewa Herberta, Adama Zagajewskiego i Wisławę Szymborską. Laureat Nagrody Instytutu Książki – Transatlantyk (2006).
fot. Cato Lein
Tekst pierwotnie ukazał się w dodatku specjalnym do Tygodnika Powszechnego poświęconym Gdańskim Spotkaniom Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu”.