Gdańskie Spotkania Literackie

„Kręgi przekładu” Jerzy Pomianowski w rozmowie z Alicją Rosé i Andrzejem Serafinem

„Istotą pracy rzetelnego tłumacza jest dbałość o to, aby to, co tłumaczy, brzmiało tak, jak gdyby napisał to sam autor, znając język, na który jego utwór ma być przełożony”. O pracy nad tłumaczeniami Sołżenicyna, Mandelsztama i Babla opowiada Jerzy Pomianowski.

Jak właściwie doszło do tego, że został pan jego tłumaczem?

W 1968 r., po „Dziadach”, wydawnictwa zerwały ze mną stosunki i porwały umowy, które już były zawarte. Zostałem nie tylko bez pracy, ale także bez możliwości publikacji i druku. We Florencji odbywały się wtedy międzynarodowe festiwale, ja byłem jednym z kilku krytyków, którzy należeli do kierownictwa tych instytucji. Włosi wyciągnęli mnie, wymyślili, że jestem niezbędny we Florencji, w dyrekcji międzynarodowych festiwali teatralnych. Od razu na początku Giedroyc wysłał Gustawa Herlinga z fragmentami Sołżenicyna, które były jeszcze rękopiśmienne. Dopiero potem dostałem maszynopis pierwszych arkuszy.

Czy miał pan jakieś problemy z przekładem Sołżenicyna?

Była to katorga, ale było to też dla mnie niesłychanie pouczające doświadczenie. Pracowałem jak karabin maszynowy. Pod presją czasu, bo jednocześnie każda stroniczka szła przez Wolną Europę.

Pełny tekst wywiadu na stronie Kulturaliberalna.pl

Fot. Krzysztof Dubiel dla Instytutu Książki