Gdańskie Spotkania Literackie
 

Jedno zdanie: Olga Czernikow

Tegorocznej edycji „Odnalezionego w tłumaczeniu” towarzyszy seria tekstów przygotowanych przez Paulinę Małochleb. Wśród nich znajdą Państwo kwestionariusze tłumaczy i tłumaczek, w których nominowani do Nagrody im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego opowiadają o pracy z przekładem oraz opowieści z cyklu Jedno zdanie, w których dzielą się (problematycznymi) zdaniami, jakie szczególnie mocno utkwiły im w pamięci.

Wszystkie teksty pojawiają się na blogu autorki (Książki na ostro – polecamy!) oraz prezentowane są na stronie „Odnalezionego w tłumaczeniu”.

 

O zdaniu, którego przekład szczególnie mocno utkwił jej w pamięci opowiada Olga Czernikow, tłumaczka z języka czeskiego nominowana do Nagrody za przekład Corviny, czyli książki o krukach Petra Rákosa (wyd. Wydawnictwo Amaltea 2019):

Wybrałam pierwsze zdanie z rozdziału LXIII Corviny, czyli książki o krukach Petra Rákosa. Rozdział ten nosi tytuł Havrani a racci, czyli dosłownie Kruki i mewy. W oryginale zdanie brzmi tak:

„Racci je italské slovo, označující seskupení vodních ptáků převážně bílé barvy”.

A w przekładzie tak:

Łyski (czyt. whisky) to słowo szkockiego pochodzenia, oznaczające grupę ptaków z charakterystyczną białą blaszką na czole.”

Nic się tu nie zgadza, prawda? Miały być mewy, a są łyski, w miejsce włoskiego wskoczył szkocki, a wszystko zostało ujęte w jakąś quasi-słownikową definicję, która w oryginale przecież wcale się nie pojawia. Kto jednak zna książkę Rákosa, ten wie, że każdy z jej dwustu siedmiu rozdzialików to małe studium absurdu, parodii, groteski i językowej wolnoamerykanki, przy czym osią dla tej rozpędzonej karuzeli gatunków i stylów jest oczywiście kruk i jego świat. Żywiołem wprawiającym tę machinę w ruch jest zaś, jak mi się wydaje, żywioł zabawy, choć może mądrzej byłoby powiedzieć: gry (w tym wzniosłym, kastalskim znaczeniu, ale też w tym całkiem przyziemnym, podwórkowym), i to gry samozwrotnej, gry dla gry – a więc arcygry.

Nie inaczej to wygląda w rozdziale LXIII. Punktem wyjścia stała się tu domniemana eufonia formy „racci”, czyli liczby mnogiej od słowa „racek” (mewa). Po czesku wymawia się to, rzecz jasna, przez „c” (racci), ale zapis istotnie prowokuje, by czytać ów wyraz z włoska, z miękkim „cz” (raczczi). I tyle Rákosowi wystarczy, żeby ruszyć w erudycyjną galopadę. Motyw „włoskości” mew nieoczekiwanie rozwija się w uczoną teorię, zgrabnie przedstawioną za pomocą szeregu opozycji: czerni i bieli, północy i południa, śródziemnomorskiej harmonii i nordyckiej surowości. Szybko zrozumiałam, że z mewami daleko nie polecę, ponieważ ich polska nazwa nie kojarzy się z żadnym obcym słowem (ani istniejącym, ani hipotetycznym). Trzeba było znaleźć innego ptaka – i tu zaczęły się schody, bo po tym pierwszym zdaniu następowało jeszcze wiele innych, a z nich jasno wynikało, że musi to być ptak: 1) wodny, 2) raczej pospolity w naszej szerokości geograficznej, 3) najlepiej biały i 4) o wyraźnie odmiennym charakterze niż kruk. No i oczywiście musi mieć potencjał fonetyczny. Dość sporo wymagań jak na rodzimą awifaunę. Po kilku godzinach wertowania przewodnika Collinsa i odrzucania kolejnych kandydatur uznałam, że chyba pora się przejść – i tak też zrobiłam.

Dalej jest już niestety przewidywalnie: park, rzeka, trzcinniczki, krzyżówki, jedna czapla, kokoszki. I łyski. Nie żeby nastąpiło jakieś filmowe olśnienie, w końcu prawie codziennie widuję łyski na ślęziańskich mieliznach, ale jakoś dopiero wtedy przyszło mi na myśl, że te niepozorne chruściele mogą się okazać pomocne. Z łyskami coś już się dało zrobić: białe wprawdzie nie są, ale mają lśniąco białą blaszkę, do tego występują w Polsce dość licznie i zachowują się zupełnie inaczej niż kruki (choć też potrafią być agresywne). I jeszcze ta alkoholowa nazwa. Koncept z „wymową” (w cudzysłowie, bo tu jednak mamy do czynienia z sytuacją odwrotną: zapis fonetyczny zamienił się z zapisem graficznym) pozostaje, jak sądzę, w duchu Rákosowskich gier i zabaw – ostatecznie przecież na końcu Corviny znajduje się cały słowniczek „wymowy wymownych wyrazów obcych i wyrazów w ogóle”, pełen rozmaitych onomatopeicznych fiksacji i fonetycznych qui pro quo. Potem wystarczyło zamienić w dalszej części rozdziału realia włoskie na szkockie, dostosować przeciwieństwa i nadać temu wszystkiemu formę. Jak to się skończyło? Mam nadzieję, że dobrze i że zarówno kruki, jak i łyski będą żyły długo i szczęśliwie – nie tylko w książce Rákosa.