Gdańskie Spotkania Literackie
 

Afrykańscy pisarze patrzą na Zachód. Rozmowa z Michałem Lipszycem

Na podstawie powieści Couto i Ondjakiego czytelnik może odnieść mylne wrażenie, że poziom pisarzy luzoafrykańskich jest wysoki, a dziedzictwo kontynentu cudownie procentuje w literaturze.


Michał Lipszyc

Ta sytuacja – długoletnie, krwawe wojny domowe i brak poczucia narodowej tożsamości – nie dziwi, gdy się pamięta, że współczesne afrykańskie państwa to w większości sztuczne twory, których granice wytyczono za pomocą linijki na konferencji w Berlinie w latach 80. XIX wieku.

Być może demokracja czy europejskie pojęcie narodu zwyczajnie Afrykanom nie leżą. Argument, że nie potrafią się rządzić bez nas, czyli bez białych, jest z gruntu zakłamany. Czy ktoś pytał wrogie sobie od wieków plemiona, czy chcą tworzyć wspólnie jedno państwo, nim wytyczono granice? Czy pytano Afrykanów o to, w jakim chcą żyć ustroju? Do dziś narzeka się i pomstuje na powszechne tam łapówkarstwo i nepotyzm, miejscowi zaś widzą te zjawiska zupełnie inaczej niż mieszkańcy Zachodu. (…)

Czy literatura odgrywała jakąś rolę w walce o wolność, a potem w latach tworzenia młodych państwowości?

Ja bym tej roli nie przeceniał. Narodowa literatura byłych kolonii portugalskich formuje się na dobrą sprawę dopiero po wyjściu z nich Portugalczyków. Zaangażowani w walkę intelektualiści, jak biały Angolczyk Pepetela czy późniejszy prezydent Agostinho Neto byli oczywiście oczytani, ale lektury nie były dla nich raczej inspiracją do walki. Partyzanci faszerowali siebie – i „uświadamianą” ludność – przede wszystkim dyskursem propagandy lewicowej. Tłumacząc książki oraz przygotowując poświęcone „luzoafrykańskim” twórcom numery „Literatury na Świecie”, utwierdziłem się w przekonaniu, że literatura w tamtych krajach do dziś nie ma dużego znaczenia. (…)

Cały wywiad został opublikowany na stronie dwutygodnik.com >>